top of page

Prolog

Bose stopy lekko odbijają się od zakurzonej asfaltowej drogi. Nocną ciszę zakłóca tylko prawidłowy tupot stóp oraz co jakiś czas pojawiający się zbłąkany samochód. Jest późna noc. Zegar niedługo wybije drugą. W ulicach nie widać żywej duszy. Wszyscy śpią. Prawie wszyscy...

Nagle poczułem, że ktoś skradł mi ziemię spod stóp i walnąłem głową o krawężnik. Odgłos biegnących stóp ucichł. Lekko zmieszany spróbowałem wstać. Udało się dopiero przy trzeciej próbie. Zakląłem w myślach, i chyba po raz setny, obiecałem sobie, że w końcu zacznę coś robić ze swoją kondycją.

“Cholipa” - zakląłem pod nosem, kiedy w końcu udako mi się stanąć na zmęczonych nogach. Byłem na moście. Rozejrzałem się, jednak nie zobaczyłem nikogo. Podszedłem do balustrady i spojrzałem w dół. Zawsze fascynowały mnie fale, igrające jedna z drugą, muskające się a zarazem walczące ze sobą. Dziś jednak widok rzeki nie przyniósł mi ulgi. “Cholera!” - wykrzyknąłem zdesperowany. “Cholera, cholera, cholera..!” - wyrzuciłem z siebie potok przekleństw. Chciałem krzyczeć… Ale nie potrafiłem.

Usiadłem na krawężniku, objąłem kolana ramionami, głowę schowałem w kapturze. Załamałem się. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Najpierw jedna… Nieśmiała, jak dziewczyna na swojej pierwszej w życiu randce. Potem druga i trzecia… Wtedy rozpadły się ostatnie mury i po prostu.. się rozpłakałem. Przyszedłem za późno. “Cholipa” - zaszeptałem słabym głosem i zamknąłem oczy.

RECENT POSTS:
bottom of page